Wyprawa na Gerlach – najwyższy szczyt w Tatrach planowana była od kilku ładnych paru lat. Jednak zawsze było coś nie tak, a to brak czasu, a to problemy zdrowotne, a to złe warunki pogodowe… W tym roku jednak wszystko ułożyło się niespodziewanie dobrze. Jeszcze w lipcu żona wróciła ze swojej pracy przekazując wiadomość od Marcina, który zadał pytanie: „Co z tym Gerlachem?” Na początku potraktowałem to bardzo rutynowo nie przykładając do tego większej wagi. Kilka dni później znowu ktoś z naszej ekipy wypraw górskich szepnął o wyprawie na Gerlach, a tydzień później w pracy Tomek zaproponował, abyśmy we wrześniu pojechali w Tatry Słowackie uwzględniając najwyższy ich szczyt. Wszystkie te przesłania sprawiły, że zacząłem oswajać się z tą myślą i planować naszą wyprawę.
Dobry przewodnik
Najważniejsza była pogoda, nie mniej ważna kondycja, no i oczywiście równie ważny przewodnik z którym moglibyśmy tam wejść. O ile nad kondycją można było jeszcze popracować, o tyle z pogodą było już ciężej, a na dodatek chcieliśmy dobrego przewodnika, który wpasowałby się w termin naszego wyjazdu. Wyjazd został zaplanowany na 4 dni we wrześniu bez konkretnego terminu. Zależało nam jedynie na tym, aby to nie był weekend. Odświeżyłem swoje stare kontakty i w pierwszej kolejności zadzwoniłem do zasłużonego taternika, ratownika TOPR i przewodnika wysokogórskiego Pana Adama Maraska z którym wielokrotnie już współpracowałem. Pan Adam wysłuchał mnie na spokojnie i zgodził się wstępnie na wszystkie środy września z wcześniejszym oczywiście potwierdzeniem. Kwestia noclegów w tej sytuacji była najmniej ważna. Od wyjazdu dzielił nas miesiąc sierpień i ewentualne deszczowe dni września.
Skład osobowy
Końcówka sierpnia była upalna, tak też zapowiadała się pierwsza połowa września. Zdecydowaliśmy, że wyjeżdżamy 11 września w niedziele wieczorem. Na początku miał jechać Marek, Marcin, Krzysiek, Tomek i ja, jednak życie zweryfikowało założenia; Marek z przyczyn rodzinnych musiał zostać w domu, Marcin poleciał na Kretę, a Tomek nabawił się zapalenia ucha. Z Warszawy parę minut po godz. 20:00 w kierunku Tatr wyjechałem ja i Krzysztof. Na zaplanowany wcześniej nocleg do Małego Cichego dotarliśmy o godz. 1:30. W Domu Wypoczynkowym „Jaskółka” prowadzonym przez Anię i Stasia Pawlikowskich (Małe Ciche 30, tel. 182084178, 182084174) czekał na nas przygotowany pokój. Kilka godzin snu i po lekkim śniadaniu przed 7:00 byliśmy już w samochodzie właściciela „Jaskółki”, przewodnika tatrzańskiego i wspaniałego człowieka – Stanisława Pawlikowskiego jadąc na Strednicę. Państwo Pawlikowascy do swojego domu przyjmują wycieczki szkolne oraz grupy na kolonie i obozy w górach.
Tatrzańską Magistralą do Chaty Zamkowskiego
Z zapakowanymi na kilka dni plecakami wyruszyliśmy z parkingu Ski Centrum Strednica parę minut przed godziną 8:00 w kierunku Przełęczy pod Kopą i mieliśmy dotrzeć do Chaty Zamkowskiego sprawdzając swoją kondycję. Prognozy pogody sprawdziły się i przez cały dzień było przyjemnie. W Szerokiej Dolinie spotkaliśmy kilkanaście kozic górskich, które spokojnie pasły się na stoku Płaczliwej Skały. Mijając po drodze kilku turystów z Polski, Węgier, Niemiec i Słowacji na obiad do Schroniska przy Zielonym Stawie Keżmarskim dotarliśmy tuż po południu. Gorący gulasz z chlebem i krótki odpoczynek na tyle zregenerowały nasze siły, że mogliśmy dalej realizować plan dzienny wspinając się w kierunku na Rakuski Przechód, a następnie Tatrzańską Magistralą do Chaty Zamkowskiego. Na miejsce dotarliśmy jeszcze za widoku, czekały tu na nas dwa łóżka w zarezerwowanym wcześniej pokoju.
Postanowiliśmy pójść na łatwiznę
We wtorek z samego rana Doliną Małej Zimnej Wody mieliśmy dojść do Chaty Teyrego, a następnie przez Czerwoną Ławkę, Zbójnicką Chatę i Polski Grzebień dotrzeć do Śląskiego Domu. Jednak zważywszy na to, że kilka lat temu z Krzysiem przemierzaliśmy ten szlak oraz, że poprzedni dzień dał nam trochę w kość, postanowiliśmy odpuścić i pójść na łatwiznę – czasem tak trzeba, jak człowiek nie jest już pierwszej młodości :). Do Śląskiego Domu wybraliśmy się czerwonym szlakiem przez Hrebienok. Rozleniwieni szliśmy wolno rozkoszując się widokami. Jeszcze przed dojściem do schroniska zadzwoniłem do naszego przewodnika, by domówić szczegóły jutrzejszego dnia. Po krótkiej rozmowie wszystko zostało ustalone, otrzymaliśmy też dobrą radę, aby na popołudnie już nic nie planować i tak też zrobiliśmy. Na początku zjedliśmy obiad, zakwaterowaliśmy się, później był prysznic, kilka godzin snu i przygotowanie sprzętu na środę rano.
Droga na Gerlach
W środę o godz. 6:15 dojechał nasz przewodnik i po krótkim powitaniu oraz omówieniu trasy wyruszyliśmy na Gerlach. Od samego początku Pan Adam narzucił ostre tempo. Wędrując Doliną Wielicką, a później z niej zbaczając w lewo dotarliśmy do stromej, kilkunastometrowej ściany zwanej Wielicką Próbą. Tu założyliśmy kaski, uprzęże i związani liną rozpoczęliśmy wspinaczkę w kierunku Przełęczy nad Kotłem. Pokonując Wielicką Próbę zdałem sobie sprawę z tego, że decyzja o wczorajszym luzackim dniu była w 100% trafiona. Odpoczywając kilka razy po drodze szło nam się bardzo dobrze – na tyle dobrze, że o godz. 9:30 byliśmy już na samym szczycie.
W słonecznej pogodzie i przy bardzo dobrej przejrzystości mogliśmy się rozkoszować przez przeszło pół godziny wspaniałymi widokami gór z najwyższego ich szczytu. Po kilku pamiątkowych fotach i wpisie w księdze szczytowej rozpoczęliśmy zejście Batyżowieckim Żlebem i dalej w kierunku Batyżowieckiego Stawu do Śląskiego Domu. Do schroniska dotarliśmy godzinie 13:30, całość zajęła nam 7 godzin.
Na Gerlach tylko z odpowiednim przewodnikiem
Wyprawa na Gerlach to bardzo zorganizowane przedsięwzięcie. Na sam szczyt można dotrzeć tylko z licencjonowanym przewodnikiem wysokogórskim UIAGM/IVBV. Jeden przewodnik może zabrać ze sobą max. 3 osoby latem i max. 2 osoby zimą. Od Wielickiej Próby na szczyt idzie się mając na sobie uprząż i kask, cała grupa związana jest z przewodnikiem liną asekuracyjną. Koszt wynajęcia przewodnika to ok. 250 EURO.
Na koniec wyprawy spływ Dunajcem
Korzystając z okazji, że Pan Adam wracał do Zakopanego i zaproponował nam podwózkę do Małego Cichego, chętnie zgodziliśmy się na ten wariant. Jeszcze tego samego dnia wieczorem znaleźliśmy się w Krościenku nad Dunajcem, a nazajutrz rano przy słonecznej pogodzie zrealizowaliśmy jeszcze jeden nietypowy, jak na tą wyprawę plan, a mianowicie spłynęliśmy kajakiem rzeką Dunajec ze Sromowców Niżnych do Krościenka.
Do Warszawy dotarliśmy wieczorem w pełni zadowoleni i usatysfakcjonowani.
2 komentarzy
Możliwość komentowania została wyłączona.